Muszę się z Wami podzielić tym co mnie ostatnio spotkało...
Zaczęło się to w piątek, gdy wraz z mężem, normalnie jak nigdy nic wracaliśmy sobie samochodem po pracy do domu. Pozostało nam już do przebycia ostatnie 700m i przejechanie także ostatniego skrzyżowania, (na którym ruch jest bardzo duży), kiedy... na naszej drodze pojawiła się suczka rasy YORK. Nie widzieliśmy żadnej osoby, która mogłaby być jej właścicielem, wówczas wyobraziliśmy sobie czarny scenariusz- jak nic zginie pod kołami samochodu. Stąd, w naszych głowach zrodził się pomysł złapania jej. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ suczka była totalnie zdezorientowana i wystraszona. W akcję włączyło się jeszcze dwóch kierowców. Ostatecznie, psiak wylądował na moich rękach i tak pojechaliśmy do domu.
Byłam szczęśliwa, że ta istotka uniknęła śmierci.
Chwilę później, rozpoczęłam akcję poszukiwania jej Pańcia. Objeździłam parę sklepów (aby dowiedzieć się, czy przypadkiem nikt o nią nie pytał.) oraz ludzi, którzy wydawało mi się, że mają w swym przychówku owe stworzenie. Bez pozytywnych rezultatów. :(
Psinka przysporzyła mi wiele wzruszenia. Nazajutrz, obudziła się i podbiegła do okna tak jakby wyczekiwała na swojego Pańcia. To, zdeterminowało mnie jeszcze bardziej w poszukiwaniach. Hop, na rower i kolejne domostwa i sklepy odwiedzone z tym samym pytaniem... Skleciłam, również ogłoszenie/ informację i rozkleiłam ją w wielu widocznych miejscach... No, cóż teraz trzeba tylko czekać.
Zastanawiacie się dlaczego nie chciałam jej zostawić??? Oczywiście, że z wielką chęcią bym chciała ją sobie przygarnąć, bo sunia jest przeurocza, czasami prześmisznie wytyka jęzorek, a jak chce się ją złapać na ręce to przeuroczo zaczyna się kręcić w miejscu. Dodatkowo, jej wygląd- rozwala nawet najtwardsze serducha (prawda mężu? :) ) Wygląda jak mały nietoperek, który wodzi za nami swym czarnymi jak węgielki oczkami, gdziekolwiek się nie ruszymy. Nic, tylko kochać i tarmosić. Przeurocze, prześmiszne, przekochane... ale.... w naszym domku, jest już pewien czworonóg. Nasze, ok. 70kg większe psie, nie mogło zrozumieć, że naszą miłością obdzielimy teraz w totalu 8 nóg. :) Nie wybuchała jakąś agresją, lecz jej rozmiary oraz chęć poznania i bawienia się z maluteńką koleżanką, mogły by spowodować straszne w skutkach rezultaty.
Przez ostatnie 4 dni wszyscy staraliśmy się więc tak organizować życie pupilkom, aby nie miały zbyt dużo kontaktu ze sobą. Niestety, to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę... Zaczęłam się porządnie zastanawiać jak to wszystko urządzić, poskładać aby oba psiaki żyły tutaj sobie bezstresowo... . Moje rozmyślania przerwał jednak jeden telefon (parę godzin temu).... Pan w sprawie ogłoszenia... bo jak mówił "Zaginęła suczka, ma na imię Lola, wystrzyżona tak że na łepku ma dłuższą sierściuszkę (a raczej włosy) i wygląda nieproporcjonalnie, jest drobną suczką, która kręci się gdy tylko chce się ją wziąć na ręce. Zaginęła w piątek." Nio nic, nie miałam żadnych pytań, wszystko się zgadzało. A ze szczęścia wpadłam w ryk. Do tej pory nie mogę się opanować- ciągle czekając na odbiór zguby.
Ps. Mam nadzieję, iż właściciele już nigdy przenigdy nie wykażą się takim lekkoduchem i nie spotkam tej małej pchełki w takiej sytuacji jaka miała miejsce 4 dni temu.
Ps2. Lola właśnie pojechała do swojego domku. Przyznam, że dawno nie wylałam tylu łez. Będzie mi jej bardzo brakowało. Serducho pękło.